
Udostępnij
Idę dalej i trafiam na rozległa polanę, gdzie bardzo drobna sympatyczna pani, tłumaczy człowiekowi słusznej postury, jak strzelać do rzutek ze strzelby Beretta. Jak się dowiaduję od sędziego, pani Irina jest trenerką naszej kadry narodowej w tym sporcie. Jak się uczyć to od najlepszych. Obserwuję strzelców przede mną i zastanawiam się jak to rozegrać. Kolega, który już strzelał w tej konkurencji podpowiada mi, żebym nie tracił czasu na zgrywanie przyrządów celowniczych, tylko patrzył wzdłuż lufy i walił jak w kaczki. Okazuje się, że walenie do kaczek jest łatwe, ale jak siedzą na stawie w Łazienkach. Pierwszą trafiam, sam nie wiem jak. Strzelba kopie jak koń. Koncentruje się na mocniejszym przyciśnięciu jej do ramienia i pudłuję do kolejnego celu. Przypomniałem sobie rade z jakiegoś westernu – Jak trafić do monety rzuconej w powietrze? Poczekać, jak na ułamek sekundy zatrzyma się w powietrzu, zanim zacznie spadać z powrotem. Pomyślałem, że już jestem wygrany. Pani Irina daje znak i pomarańczowy cel wznosi się w górę, jednocześnie oddalając się ode mnie. Kiedy zawisa nieruchomo na chwile w powietrzu, jest już tak mały, że pudłuję. Następny mam zamiar przymierzyć za pomocą przyrządów, ale pudłuję znowu. Wyprowadza mnie to z równowagi i pudłuję ostatni cel. Pani Irina uśmiecha się do mnie uroczo i mówi mi, że muszę po prostu potrenować. Lekko zdołowany wracam poprawić sobie humor za pomocą mięsiwa. Wilcza porcja karkóweczki rozjaśnia mi dzień. Szkoda, że nie mogę walnąć piwka na rozluźnienie i uspokojenie tętna.
Słysze charakterystyczny dźwięk automatu Kałasznikowa i kieruje się w stronę, z której dobiega. Stary dobry kałach. Przypominało mi się wojsko, pozycja leżąca z podpórka i trójka pod cel. Wygrane na strzelnicy 3 dni ekstra urlopu. Nareszcie broń, którą dobrze znam. Teraz będzie rehabilitacja za kompromitację na stanowisku z rzutkami. Stanowisko wyściełane mułem (materacem), który też dobrze znam ze służby wojskowej. Tym razem mam dyspozycji 10 sztuk amunicji. Za moich czasów w służbie zasadniczej dawali po pięć na każde wizytę na strzelnicy. Łuski malowniczym łukiem wypadają z komory, przypominając mi, jak kiedyś jedna wpadła mi za kołnierz munduru.
Mój wynik tym razem nie dałby mi nawet jednego dnia urlopu. Strzelanie na tym dystansie z broni, której się nie zna, chyba mija się z celem. Tak to tłumaczę mojej urażonej dumie.
Następne stanowisko to strzelanie z tzw. pompki. Pan Zbyszek udziela mi instruktarzu, po czym przystępuję do systematycznego zmiatania celów za pomocą chmury ołowiu. Zdmuchnięcie przedostatniego powoduje wyrzucenie rzutki, do której oczywiście nie trafiam. Przypomina mi to upokorzenie na oczach pani Iriny i w duchu poprzysięgam rzutkom zemstę.
Podsumowując tę imprezę, muszę przyznać, że ten sposób spędzania czasu jest przyjemny. Można pod okiem ekspertów zapoznać się z różnymi rodzajami broni i amunicji. Bezpieczeństwo stoi na wysokim poziomie, ale może to wynika ze specyfiki tej konkretniej imprezy. Większość uczestników to nie ludzie z ulicy, tylko parownicy sektora bezpieczeństwa i ochrony, oraz przedstawiciele firm dostarczających broń i amunicję. Jeśli chcecie postrzelać, albo chociażby popatrzeć na broń to pojawia kolejna okazja. 1 czerwca 2014 roku na Wojskowej Akademii Technicznej odbędzie się kolejny piknik strzelecki. Tm razem otwarty dla cywilnej publiczności. Chętnie poszedłbym z dziewczyną, ale boję się, że mnie „przypadkowo” postrzeli.
Udostępnij